czwartek, 13 lutego 2014

Swietłana Aleksijewicz "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety"

Autor: Swietłana Aleksijewicz
Tytuł: "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety"
Wydawnictwo Czarne, listopad 2010
Czytam tą książkę na raty. Ona zadaje fizyczny, przeszywający ból. Wydaje mi się, że jest niemożlwiością, aby usiąść wygodnie w fotelu i zakończyć lekturę podczas dwóch wieczorów. Właściwie niczego innego się nie spodziewałam po Swietłanie Aleksijewicz. Po przeczytaniu dwóch jej wcześniejszych książek ("Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości", "Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy") wiedziałam, że zestawienie tematów: wojna i Swietłana Aleksijewicz, może tylko albo "człowieka rozerwać" od razu, albo zmaltretować psychicznie. Czy chciałam siebie oszczędzić? Absolutnie nie!!! Książki Aleksijewicz to dla mnie obraz tego jaka, wojna jest naprawdę. Dużo osób się mnie pyta, czemu w ogóle to czytam, skoro co dwie strony trzeba robić przerwę, a dobrnięcie do końca graniczy z cudem. No właśnie czemu? Może po to, żeby nie uśpić czujności i nie dać sobie wmówić teraz albo za kilka lat, że wojna (ta przeszła, albo jakaś przyszła) jest dobrym sposobem na rozwiązanie czegokolwiek. A może po to, żeby opiewane bohaterstwo młodych ludzi, wysyłanach w rejony różnych walk dzisiaj, nie przysłoniło mi tego, o czym nikt przy okazji konfliktów zbrojnych nie mówi, czyli o zapleczu wojny, o codziennych zmaganiach, aby przeżyć, nie umrzeć z głodu, złapać trochę snu; o walce o to by zachować się tak, aby móc sobie potem spojrzeć w twarz; o życiu po wojnie; o rodzeniu dzieci, gdy wcześniej trzeba było własnoręcznie zabić kilku innych ludzi; o traumach; o snach nie dających ukojenia do końca ziemskiej egzystencji... Przy lekturze "Ostatnich świadków" zaczęłam się zastanawiać z jakim obrazem wojny wychodzimy ze szkoły, my Polacy, kształceni w kraju, gdzie o wojnie mówi się dużo i jest ona obecna w naszej edukacji cały czas. Generalnie doszłam do wniosku, że wszechobecny i dominujący jest obraz BOHATERA. Bohaterowie, medale, jedyne słuszne wybory, pomniki po fakcie. A dla mnie wojna nie jest bohaterska. 
Moim zdaniem za mało w szkole zagląda się za kulisy. Dlatego uważam, że dobrze by było, gdyby np. ta pozycja "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" weszła na stałe do zestawu lektur. Można zobaczyć w niej zwykły ludzki i najbardziej przyziemny obraz wojny.




Autorka postanowiła zająć się o tym, o czym wiadomo było od zawsze, ale się o tym nie mówiło: że kobiety też były na froncie. Swietłana Aleksijewicz nie chciała napisać po prostu jeszcze jednej książki o wojnie. Długo się zastanawiała jak najlepiej o tym opowiedzieć. Doszła do wniosku, że wojnę znamy głównie z męskich relacji, że to męski głos napisał historię. Autorka sama ze swojego doświadczenia wie, że jej matki i babki nikt o wojnę nie pytał. One milczały podobnie jak tysiące innych kobiet. Swietłana Aleksijewicz zastanawiała się, dlaczego kobiety nie obroniły swojej historii, dlaczego nie mają należnego w niej miejsca. Zbierając materiał do książki odwiedziła setki domów i rozmawiała z setkami osób. Często powtarzał się scenariusz, że mąż pouczał żonę co ma mówić, żeby nie plotła głupstw i nie opowiadała o babskich pierdołach. "Komu mogłam powiedzieć, że byłam ranna, kontuzjowana? Powiem, a kto potem przyjmie taką do pracy, kto weźmie za żonę. Milczałyśmy jak ryby. Nie przyznawałyśmy się nikomu, że byłyśmy na wojnie. Utrzymywałyśmy wzajemne kontakty, pisałyśmy do siebie. Dopiero potem zaczęli nas fetować, po trzydziestu latach... Zapraszać na spotkania... A początkowo się ukrywałyśmy, nawet nie nosiłyśmy odznaczeń. Mężczyźni nosili, a my nie. Mężczyźni byli zwycięzcami, bohaterami, narzeczonymi, mieli swoją wojnę, a na nas patrzyli innymi oczami. Całkiem innymi.... Powiem pani, że odebrali nam zwycięstwo. Po cichu zastąpili je zwykłym kobiecym szczęściem. Nie podzielili się z nami zwycięstwem. Przykre to było... Niezrozumiałe..."
Dziewczyny trafiały na wojnę często zanim jeszcze były pełnoletnie. Autorka dotarła do kobiet, które miały wtedy 13-14 lat. Kobiety były sanitariuszkami, lekarkami, praczkami, kucharkami, telefonistkami, ale także lotniczkami, żołnierkami, piechoty, strzelcami wyborowymi. "Kiedy mówią kobiety, nie ma albo prawie nie ma tego, o czym zwykle czytamy i słuchamy: jak jedni ludzie po bohatersku zabijali innych i zwyciężyli. Albo przegrali. Jaki mieli sprzęt, jakich generałów. Kobiety opowiadają inaczej. "Kobieca" woja ma swoje własne barwy, zapachy, własne oświetlenie i przestrzeń uczuć. Własne słowa. Nie ma tam bohaterów i niesamowitych wyczynów, są po prostu ludzie, zajęci swoimi ludzkimi-nieludzkimi sprawami. I cierpią tam nie tylko ludzie, ale także ziemia, ptaki, drzewa. Wszyscy, którzy żyją razem z nami na tym świecie. Cierpią bez słów, a to jest jeszcze straszniejsze..."
I dlatego właśnie nie jest to po prostu jeszcze jedna książka o wojnie. Zachęcam do lektury, aczkolwiek uprzedzam, że łatwo nie będzie. 

Moja ocena: 6/6 

2 komentarze:

  1. Bardzo dobra książka (o ile można o niej mówić w kategoriach dobroci). Pisałam o niej jakoś w połowie roku - mną ona wstrząsnęła ukazując brutalną rzeczywistość wojenną.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się do tej książki zabierałam bardzo długo. Wiedziałam, że łatwo nie będzie...

    OdpowiedzUsuń